- Wiem, że zaraz cię tu rozniesie ale proszę cię jeszcze tylko chwila Nathan. - przy swoim uchu usłyszałem szept Briana. Spojrzałem na niego jakby mnie ktoś katował a w odpowiedzi otrzymałem tylko ciche prychnięcie. Widać, że Brianowi też się nudzi tak samo jak ja i nic nie może z tym zrobić.
Wpatrywałem się w wysoką blondynkę która mówiła teraz o reklamie nowej kolekcji. Pamiętam, jak jeszcze kilka miesięcy temu takie spotkania przedłużały się o co najmniej dwie godziny, bo nie potrafiłem dojść z nimi do porozumienia.
- Tak więc statystyki zakupu coraz bardziej idą w dół. Nie wiem dlaczego, ale Nathan musisz coś z tym zrobić. - zwróciła się do mnie ta wredna małpa zwaną Aną. Nie wiem kto i po co ją zatrudnił jak ona potrafi tylko jęczeć. Ah no tak. To ja byłem tak wspaniałomyślny i wielkoduszny zatrudniając ją.
- To ty zrób coś, by ludzie więcej kupowali. W końcu nie po to cię zatrudniłem, bym sam nie musiał się wszystkim zajmować. Ja jestem tu tylko od nagrywania moich zajebistych filmików na youtube. Jeżeli nie chcesz się pożegnać z tą pracą to radzę się postarać. A teraz koniec zebrania. Muszę się przygotować na imprezę. - mój ton był bardzo oschły, ale nie przejmowałem się tym. Są po to abym miał jak największe zyski z mojej działalności, a nie, by stworzyć z nimi wielce wielką przyjaźń. Oni pracują dla mnie a ja jestem od wydawania rozkazów. Tak to ma wyglądać. Wkurzyli mnie. Muszę się odstresować a w tym tylko pomaga mi jednak rzecz. Kiwnąłem w stronę Briana. W ułamku sekundy dostałem odpowiedź i tyle widziałem mojego kolegę w tym pomieszczeniu.
Na samo wspomnienie tego co kiedyś robiłem przeszły mnie ciarki. Nie wiem jak mogłem być taki głupi.
- Nathan!! Żyjesz? Czy znowu zamyśliłeś się?- popatrzyłem na Briana i jedyne co zrobiłem to pokazałem mu środkowy palec. Ta braterska miłość, czytaj różne docinki itp, to nasza codzienność. Kocham jak brata tego wariata. O i nawet mi się zrymowało. Rozejrzałem się po sali i jedynie co zauważyłem, to puste krzesła wokół stołu.Szybko zerwałem się z miejsca i jak zwykle zacząłem szukać telefonu. Żadna mi nowość.
-Księżniczko Kennedy, pragnę panią poinformować, że pani telefon jest w tylnej kieszeni pani spodni. - spojrzałem z zdziwieniem na płaczącego ze śmiechu Rogersa. Czy on właśnie przed chwilą nazwał mnie księżniczką? Jeszcze tego pożałuje ten tępy idiota.
~~~
Czy chociaż przez chwilę nie mogę być w pełni szczęśliwa? Czy już zawsze każdego dnia będę musiała płakać z bezsilności? Czy już zawsze będę raniona przez los? Czy już zawsze los będzie mi zabierał osoby, które są naprawdę ważne dla mnie? Co ja takiego do jasnej ciasnej zrobiłam, że nie ma dnia w którym bym się nie obwiniała o coś czy płakała z bezsilności? Najchętniej zniknęłabym z tego świata ale nie mogę. Nie mogę. Nie mogę złamać mojej obietnicy. Nie mogę podciąć sobie żył, naćpać się różnych tabletek czy nie wiadomo co jeszcze zrobić, aby to doprowadziło do mojej śmierci. Za bardzo się jej boję. Jestem tym pieprzonym tchórzem i nie mogę nic z tym zrobić.
Moje myśli znowu powróciły do Katie. Jestem ciekawa jak moja kochana się trzyma. Nie może od tak teraz odejść. Nie może mnie zostawić mimo tego, że znamy się tak krótko. Musi być silna i walczyć. Tak bardzo chciałabym być przy niej w szpitalu i trzymać chociaż za jej rękę. Być przy niej i wspierać ją.
Z moich oczu popłynęła kolejna porcja łez. Nawet nie wiem skąd ta ciecz się bierze. Płakałam całą noc a łzy nadal nie kończą się.
Dawno nie czułam takiego pieczenia moich oczu.
Dawno nie czułam się taka wykończona.
Dawno nie czułam się tak bezsilna i bezużyteczna.
Dawno nie czułam się tak smutna, samotna i krucha.
Dawno nie byłam w tak złym stanie psychicznym.
Potrzebowałam z kimś pogadać ale nie miałam z kim. Niby jest jeszcze moja ciocia i Nathan ale... . No właśnie. Zawsze jest jakieś ale. Moja ciocia zapewne jest teraz w pracy a Nath w szkole. Zostałam sama ze swoim kiepskim stanem i przerażającym mocnym bólem głowy. Nawet nie chcę wiedzieć jak wyglądam. Nigdy nie zwracałam uwagi na mój wygląd, bo to wiadome, że jestem brzydka i nic tego nie zmieni.
Gdy kolejna fala nowych łez miała wypłynąć z moich oczu rozdzwonił się mój telefon. Gdy ujrzałem nazwę numeru który do mnie zadzwonił bez wahania odebrałam połączenie. Nie wiedziałam za bardzo co powiedzieć, więc milczałam. Z resztą mój głos zapewne jest cały ochrypły od tego ciągłego płaczu.
- Jes jesteś tam? - poznałam po jego głosie, że jest bardzo zmartwiony. Wmawiałam się, że to nie przeze mnie tylko przez szkołę czy coś. Ale prawda jak zwykle była inna. A tak bardzo nie chciałam by się o mnie martwił. Zapewne ma swoje problemy a teraz jeszcze przejmuje się mną. Nienawidzę siebie za to, że nie potrafię ukrywać moich uczuć. Za każdym razem gdy próbuję przyjąć maskę obojętności to zawsze coś mi nie wyjdzie. Może to czas aby na nowo zaprzyjaźniłabym się z moją dawną przyjaciółką?
- Jessica do jasnej cholery błagam odezwij się. Martwię się o ciebie.
- Nie musisz. Spokojnie nic mi nie jest. - starałam się brzmieć jak najbardziej przekonująco, ale kłamanie nigdy nie było moją mocną stroną. I to było kolejna, swoją drogą jedna z bardzo wielu rzeczy, za którą nienawidziłam jeszcze bardziej.
- Obydwoje wiemy, że jest inaczej więc błagam nie okłamuj mnie.
- No dobrze wygrałeś. Wiesz co ja będę kończyć. Pewnie masz coś ważnego do załatwienia a ja właśnie przypomniałam sobie, że... eee... miałam pomóc mojej cioci w robieniu obiadu. - nie czekając na odpowiedź Nathana rozłączyłam się i szybko pobiegłam do łazienki. Naszła mnie taka ogromna ochota na zrobienie tego. Tak dawno tego nie robiłam tego i bardzo brakowało mi tej czynności. Szczególnie teraz. Teraz. Gdy wszystko runęło jak domek z kart. Nie daję sobie już z tym rady. A to, co zrobię, to jedyna ucieczka od tego, która zagłuszy mój ból psychiczny. Może i na krótko, ale zawsze lepsze chociażby króciutka chwila, niż wcale.
~~~~~
Z wielkim bólem otworzyłam oczy. Jednak jak szybko je otworzyłam tak szybko je zamknęłam. Światło w tej sali było okropne. Ale tak to bywa w szpitalach... .
- Halo, proszę pani. Czy wie pani jak się nazywa? - spojrzałam zdziwiona na jakiegoś siwego mężczyznę w białym fartuchu. To zapewne lekarz.
- Jestem Katherine. Katherine Clark. - odpowiedziałam trochę niepewnie. Byłam wystraszona. Ba! Byłam przerażona. Bolało mnie wszystko a na swoim ciele nadal czuła te okropne łapska które mnie obmacywały. Ugh. Okropne uczucie a na samo wspomnienie tego cholernie przykrego wspomnienia z moich oczu popłynęły łzy. Niepewnie rozejrzałam się po sali i mimo, że przez łzy miałam rozmazany obraz to nigdzie nie zauważyłam moich rodziców. Dlaczego ich tutaj nie ma. Nie ma ich gdy naprawdę potrzebuję ich wsparcia. Gdy potrzebuję uścisku mamy i pustych słów, że teraz już będzie wszystko będzie dobrze. Po moich policzkach znowu spłynęła nowa serio łez. Łez bezsilności. Nie wiem po co ja starałam się, by w końcu otworzyć te oczy. Jak i tak nie mam dla kogo.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Dziękuję za wszystkie komentarze :)