- Katie, a co ty tutaj robisz? - czyżby ona już wszystko wiedziała i nie będzie chciała mnie wpuścić. W sumie nawet bym się nie zdziwiła.
- Yyy. Dzień dobry, ja przyszłam do Jessici. Jest może w domu?
- Coo? Katie o co chodzi? Jessica, wczoraj oznajmiła mi, że idzie do ciebie na nocowanie. - teraz to już totalnie nie wiedziałam co powiedzieć. Jednak martwiło mnie coś innego niż kłamstwo dziewczyny. Skoro nie ma jej u mnie to gdzie w takim razie jest.
- Głupio mi się przyznać, ale z Jes pokłóciłam się kilka tygodni temu i przyszłam ją przeprosić.
- Czekaj, czekaj, to było wtedy, gdy Jessica pocięła się do nieprzytomności? - o Boże. Moja przyjaciółka się pocięła. Jessica, próbowała popełnić samobójstwo przeze mnie. W tym momencie ledwo co dawałam radę stać a przed moimi oczami pojawiły się mroczki. Nic więcej nie pamiętam.
~~~
Zamykając drzwi hotelowego pokoju, czułam jak jednak łza spływa po moim policzku na myśl o tym gdzie za kilkanaście minut się pojawię. Z jednej strony tak bardzo chciałam być, ale z drugiej nie potrafiłam hamować łez na samo wspomnienie tego miejsca. To nie oni powinni tam leżeć a ja. To ja powinnam się tam znaleźć, bo oni nie zasłużyli na śmierć w tak młodym wieku. Szczególnie mój niczemu niewinny braciszek. Tak bardzo brakuje mi jego uśmiechu. Tak bardzo za nim tęsknię. Mam ochotę krzyczeć z bezradności, ale jedyny dźwięk który wydobywa się po otwarciu moich ust to szloch. Wracając jednak na ziemię czym prędzej wycieram łzy z policzka i w recepcji zostawiam klucze. Wychodząc z budynku na swoją głowę zarzucam kaptur. Co prawda jeszcze nie pada, ale mam nadzieję, że chociaż ten kawałek materiału oszczędzi mi wścibskich spojrzeń czy może pytań czy aby na pewno wszystko w porządku.Nawet nie liczę ile razy ktoś na mnie wpadł. Może to jednak dzięki temu kapturowi nikt mnie nie zauważa. Jak bardzo bym chciała, żeby właśnie tak było. Ale życie jednak nie jest cholerną bajką w której złota rybka spełnia każde życzenia. A bynajmniej nie moje, szare nudne i pełne smutku bujanie myślami w marzeniach co by było gdyby.
~~~
Siedząc w samolocie, po długich kilkunastu miesiącach, wracałem myślami do tamtego dnia. Co prawda nie pamiętam wszystkiego, tylko niektóre urywki, ale to i tak bardzo boli i przypomina krzyk mojej siostry i wołającą mamę, że bardzo nas kocha i wszystko będzie dobrze.
Od tamtego zdarzenie nie potrafiłem przechodzić się po ulicach mojego miasta. Wszystko mi tak cholernie przypominało moją rodzinę. Widziałem jak moja babcia cierpi na mój widok. Każdy widział. Ale nikt nie potrafił z tym nic zrobić. A ja coraz bardziej zamykałem się w sobie. Wszystko zaczęło mnie przytłaczać. Wiedziałem, że to były początki mojej depresji. Jednak nic z tym nie zrobiłem. Do dnia w którym moja babcia wręczyła mi bilet samolotowy, do Los Angeles. Nie chciałem go przyjąć, bo przecież byłem jeszcze wtedy niepełnoletni. Na pewno nie pozwolono by mi zostać tam samemu aż do ukończenia osiemnastki. Moja babcia jednak o wszystkim pomyślała i załatwiła tak, że niby mieszkała ze mną w moim domu. Tak bynajmniej było dla wrednych sąsiadów. A tak naprawdę żyłem sam na własną rękę. Poznałem Briana i to on mnie wprowadził w świat youtube. Powoli wracałem do siebie, jednak ta pustka była nadal we mnie. Nadal jest, lecz w ciągu kilku miesięcy naprawdę podszkoliłem swoją grę aktorską i każdy myśli, że naprawdę już otrząsnąłem po wypadku.
~~~
Czując, że leżę na czymś wygodnym, mimo bólu, spróbowałam otworzyć oczy. Miałam wrażenie, że śniło mi się, iż odważyłam się i poszłam do Jessici wszystko sobie z nią wyjaśnić. Jednak rozglądając się po pomieszczeniu i zauważając siedząca w fotelu ciocię Jes a obok kanapy na której leżałam, klęczącego Briana, już wiedziałam, że to nie był sen a smutna rzeczywistość. Nadal nie potrafiłam przyswoić tego, że moja przyjaciółka próbowała popełnić samobójstwo i to prawdopodobnie przeze mnie a mnie nie było przy niej. Jestem okropną przyjaciółką i ja bym sobie nigdy nie wybaczyła. Brian, zauważywszy moje nieudolne ruchy powstania szybko mnie do siebie przytulił. Zdążyłam jednak zauważyć na jego twarzy zmartwienie. Odsuwając się od niego i zaczynając intensywnie wpatrywać w niego on tylko westchnął zrezygnowany.
-Spieprzyłem po całości. Próbowałem się dodzwonić do Nathana, byłem nawet pod jego domem, ale on się do mnie nie odzywa. Boję się, że wyjechał, bo dzisiaj mijają właśnie trzy lata jak jego rodzina zginęła w wypadku.
- O Boże. Wiem, gdzie jest Jessica. - wypowiedź Briana przerwał krzyk pani Carmen. Na jej słowa wstałam oparzona, tak samo jak ona. Jednak w moim przypadku nie było to dobry ruch, bo ponownie zaczęło mi się kręcić w głowie i czym prędzej musiałam usiąść z powrotem na kanapie.
- Jest w Chicago, na cmentarzu przy grobie jej rodziców. Jak ja mogłam wcześniej na to nie wpaść. Przecież dzisiaj mijając własnie 3 lata jak moja siostra zginęła w wypadku. Jestem tak cholernie zła na siebie za to, że o tym zapomniałam. Tak bardzo chciałam wtedy być z moją siostrzenicą w ten dzień a wszystko wypadło mi z głowy. - widząc łzy w oczach pani Carmen, wstałam z kanapy i ignorując ponowne zawroty głowy przytuliłam kobietę. - Ja jestem za to najgorszą przyjaciółką na świecie i nigdy sobie nie wybaczę tego, że Jessica właśnie przeze mnie się pocięła. I to jeszcze o moje głupie obrażenie się na nią. - wyszeptałam, mając nadzieję, że usłyszałam to tylko ja.
- Cii. To nie przez ciebie dziecko. Jessica powiedziała mi o tym, co wyprawiała Amanda, jeszcze w Chicago.
~~~
Siedząc już na cmentarzu, w jednej ręce trzymałam wiązankę ulubionych kwiatów mojej mamy a w drugiej siatkę z kilkoma zniczami. Już chyba od piętnastu minut rozmyślałam nad tym, gdzie to ustawić. Każde zajęcie w tej chwili było dla mnie dobre, byleby nie myśleć ile lat mieliby moi rodzice i braciszek. By nie zastanawiać się, co teraz robilibyśmy.
Jednak nawet przestawianie głupich zniczy tak bardzo mnie zdenerwowało, że jeden stłukłam przez przypadek. Z zafascynowanie wpatrywałam się odłamki szkła. Czy to był znak, że jednak powinnam zabrać ze sobą swoją metalową przyjaciółkę? Już naprawdę sama nie wiedziałam. Ale widząc kawałki ostrego przedmiotu, aż sama rwałam się aby zrobić coś, co na pewno by ukoiło mój ból psychiczny.
Spoglądając na nagrobek przez łzy szeptałam ciche przepraszam. Wiedziałam, że dzisiaj jest dzień w którym odważę się to zrobić. Odważę mocniej przejechać po skórze, bo zdawałam sobie sprawę, że jestem tu sama i nie ma tutaj nikogo. Nikt nie przybiegnie mnie ratować. Nikt nie będzie patrzył się na mnie współczująco. Nie będę widziała po raz kolejny zranionego wzroku mojej cioci. Wiedziałam, że to, co zaraz zrobię, zrani ją niemiłosiernie, ale ja już tak nie potrafię. Przykładając kawałek szkła coraz bliżej skóry, usłyszałam jak ktoś z oddali woła moje imię. Wmawiałam sobie to, ale z każdą sekundą nawoływanie stało się głośniejsze a ja zaczęłam rozpoznawać ten głos.
- Jessica nie rób tego. Proszę. Nie możesz mi tego zrobić. - zdruzgotana spojrzałam na osobę stojącą obok mnie i nie wierzyłam. Po prostu nie wierzyłam. Nawet nie zauważyłam gdy odłamek wypadł z mojej ręki kalecząc moje nogi.